Prezentujemy tekst wywiadu jaki udzielił w grudniu 2008 gazecie "Brzeska Powiatowa" http://www.brzeskapowiatowa.pl/ obecny koordynator kadry wojwódzkiej grup męskich Robert Karlikowski.

- Najważniejsze by pamiętać, że bez ambicji sportowej nie da się nic osiągnąć na żadnym szczeblu rozgrywek - mówi Robert Karlikowski

- Jak długo trwa pana trenerska przygoda?

- Już osiemnaście lat, rozpocząłem ją, gdy byłem jeszcze w trakcie studiów na AWF we Wrocławiu.

- Co uważa pan za swój największy sukces w karierze trenera?

- Najważniejszym osiągnięciem jest to, że nadal trenuję, są nowe wyzwania do podjęcia. Realizuję swoje marzenie, bo praca szkoleniowa jest tą, którą chciałem wykonywać.

- Kiedyś był pan szkoleniowcem drużyny seniorskiej. Jakie doświadczenia wyniósł pan z tej pracy?

- Dwa lata trenowałem seniorów. Jest to potężna różnica w porównaniu z prowadzeniem grup młodzieżowych. Ludzie grający w seniorach muszą łączyć grę z życiem prywatnym, zawodowym, nauką. Trener i zawodnik muszą borykać się z całkowicie innymi problemami.


Robert Karlikowski

- Jak w takim razie może pan porównać pracę z seniorami do pracy z młodzieżowcami?

- Młodzież to tylko nauka i gra. Każdy ma do osiągnięcia swój poziom mistrzostwa sportowego. Dla jednych będzie to gra w reprezentacji kraju, mistrzostwa świata, a dla innych występy w drugiej, czy trzeciej lidze. Młody zawodnik wciąż wierzy w najwyższe cele, dojrzały musi pogodzić się i odnaleźć w rzeczywistości. Najważniejsze, by pamiętać, że bez ambicji sportowej nie da się nic osiągnąć na żadnym szczeblu rozgrywek.

- Jakie są największe problemy w trakcie grania z młodymi, nie do końca ukształtowanymi jeszcze sportowcami?

- Cały czas wykonuje się pracę wychowawczą i trenerską. Najważniejsze jest wytłumaczenie młodym ludziom, że zabawa w sport musi iść ściśle w parze z nauką i odpowiednimi postawami.

- Najzabawniejszy moment, sytuacja ze szczypiorniakowego życia?

- Myślę, że było wiele zabawnych sytuacji, a jedna z nich, którą pamiętam najbardziej wydarzyła się podczas wyjazdowego meczu w Tarnowie, gdy grałem jeszcze w drugiej lidze. W dzień meczu, do południa, mieliśmy czas wolny, więc postanowiliśmy się zabawić w hotelu w ganianego. Weszliśmy do windy w osiem, dziewięć osób (pomieszczenie dla maksymalnie sześciu). Winda była tak obciążona, że zjechaliśmy aż do piwnicy. Zablokowała się i musieliśmy czekać, aż ktoś nas odblokuje. Wzywaliśmy pomocy. Człowiek, który przyszedł nas wypuścić oniemiał i wytrzeszczył oczy z wrażenia. Nie mógł uwierzyć widząc upakowaną drużynę piłkarzy ręcznych, mierzących nierzadko po dwa metry wzrostu i więcej, na jednym metrze kwadratowym.

- W przeszłości był pan piłkarzem ręcznym. Jakie ma pan wspomnienia z tego okresu, sukcesy, porażki?

- Bardzo mile wspominam czasy, gdy graliśmy jako młodzieżowcy.
Z Waldkiem Niewczasem, Markiem Szulczewskim i innym świetnymi zawodnikami tworzyliśmy bardzo silny zespół, liczący się w rozgrywkach na szczeblu krajowym. Również wspominam grę w zespole, który awansował do drugiej ligi (dziś druga liga jest tylko z nazwy, faktycznie jest trzecią - przyp. red.). Była to najwyższa klasa rozgrywkowa w jakiej kiedykolwiek występował Brzeg. Pomyliliśmy się wówczas tylko w jednym meczu, przeciw Wiśle Puławy. Wygrywaliśmy do przerwy siedmioma bramkami, a przegraliśmy mecz dwoma. Mogła być wtedy pierwsza liga w Brzegu.

- Dlaczego wielu zawodników po skończeniu szkoły średniej, a często już po gimnazjum, kończy karierę szczypiornisty?

- Brzeski Orlik jest praktycznie drużyną amatorską i gdy przychodzi moment wyboru drogi życiowej, podjęcie decyzji o studiach, pracy chłodna kalkulacja bierze górę nad hobby, jakim jest uprawianie sportu.

- Czym się pan teraz zajmuje?

- Prowadzę młodzików, wiążę z nimi duże nadzieje. Czas pokaże, jak się rozwinie ten zespół. Oprócz tego pracuję jako trener kadry wojewódzkiej i pełnię funkcję trenera koordynatora kadr wojewódzkich w piłce ręcznej we wszystkich młodzieżowych grupach wiekowych. Prowadzę również dzieci, pomagając im w stawianiu pierwszych kroków na boisku. Jest to dla mnie prawdziwa frajda.

- Jak wygląda praca trenerska w zderzeniu z życiem rodzinnym?

- Mam trójkę córek. Jeśli chodzi o rodzinę, to w swojej karierze trenerskiej pracuję z samymi facetami, a w domu mam cztery przecudnej urody dziewczyny.Rodzina to wiele wyzwań, którym stawiamy z żoną czoła. Osiągnięcie jakichkolwiek wyników, celów sportowych nie byłoby możliwe, gdyby nie wyrozumiałość, pomoc i w pełni profesjonalne podejście do tematu mojej żony.

- Zbliża się koniec roku. Jakie ma pan marzenia odnośnie brzeskiej piłki ręcznej i samego Roberta Karlikowskiego?

- Chciałbym, aby jak największa liczba zawodników z drużyn, które prowadziłem, prowadzę lub będę prowadził osiągnęła tzw. mistrzostwo sportowe.

- Czego panu życzyć w nadchodzącym roku?

- Powiem bardzo tradycyjnie: spokoju i zdrowia, a z drugiej strony - wielu pozytywnych emocji sportowych. Ze swojej strony chciałbym życzyć wszystkim trenerom, zawodnikom, działaczom oraz kibicom szczęśliwego 2009 roku i niezapomnianych przeżyć sportowych.